„– Kiedyś zapytałam ją, czy jak by przystawić drabinę do nieba, to się do tego nieba dojdzie...?
– I co ci na to odpowiedziała?
– Że nie. Wtedy zapytałam, czy jakby drabina była naprawdę długa, to czy może wtedy?
Odpowiedziała, że nie ma takiej drabiny, którą dostałabym się do nieba.”
Cichoborek
to wioska, której nazwę stworzono tylko na poczet powieści. Choć tak
naprawdę wieś mogłaby przyjmować jakąkolwiek inną autentyczną nazwę,
albowiem to jest miejsce, jak każde inne w Polsce czy na świecie. Toczy
się w nim spokojne, ale niepozbawione niedopowiedzeń i kłamstw oraz
nierzadko przybierające smak goryczy życie mieszkańców. A ci, jak to
wszędzie bywa, zmagają się z problemami natury prywatnej, rodzinnej,
zawodowej, społecznej czy mentalnej. Rodzą się i umierają, plotkują,
zdradzają, imprezują, ulegają rutynie, zajmują się dziećmi i domem,
romansują, pracują, spowiadają się i w każdą niedzielę uczęszczają na
mszę do kościoła. Godzą się ze swym losem, choć w głębi duszy czują, że
nie tego oczekiwali od życia. Chcieliby coś zmienić, ale brakuje im
odwagi, pewności siebie. Z czasem jednak stopniowo owe nabywają.
Zaczynają uświadamiać sobie własne uczucia, pragnienia, błędy i
potrzeby. Wreszcie decydują się na zmiany, w których upatrują nadzieję
na lepsze jutro. Najgorszy jest niestety ten pierwszy krok…