"Każdą z nas wybrał, gdy byłyśmy w wieku niemowlęcym.
Adoptował nas w różnych częściach świata i przywiózł do domu, pod swoją opiekę.
I każda z nas - jak lubił mówić - była szczególna, każda inna...
Byłyśmy jego córeczkami.
Każdej nadał imię jednej z Siedmiu Sióstr, jego ulubionej gromady gwiazd.
Maja była pierwszą i najstarszą."
Książka "Siedem Sióstr" zwróciła moją uwagę, gdy swego czasu przeglądałam zapowiedzi wydawnictwa. Niezwykle zaintrygował mnie opis tejże powieści, który sprawił, że zapragnęłam poznać ukazaną w niej historię. Tym razem również okładka przykuła mój wzrok, ale nie z powodu
kolorystyki czy przepięknego obrazu, a raczej tajemnicy, jaką w sobie
zawiera. Z drugiej jednak strony miałam lekkie obawy przed wyborem owej pozycji, bowiem po pierwsze przerażała mnie jej objętość, po drugie nachodziły mnie myśli typu: a jeśli będzie po prostu nudna bądź nieciekawa i zwyczajnie jej nie podołam? A po trzecie nigdy nie miałam okazji zapoznać się z twórczością Lucindy Riley, zatem nie wiedziałam, czego tak naprawdę mogę się spodziewać. Postanowiłam jednak zaznajomić się z opiniami o jej poprzednich powieściach, okazało się, że każda z nich jest wysoko oceniana. To w pewnym stopniu przyczyniło się do tego, iż sięgnęłam po ową powieść. Ale nie ukrywam, że podjęcie ostatecznej decyzji o lekturze owej książki zajęło mi kilka dni, coś mnie do niej ciągnęło, niewidzialna siła, przeczucie... Trudno jest mi to sprecyzować. Po prostu to "coś" mi nakazało ją przeczytać i tym samym podpowiadało, że to będzie doskonała opowieść... Zapraszam na moją opinię.