"(...) Dziś mój dom nie jest oceanem z połyskującą taflą wody.
Mury mojego domu widziały niejedno. Seks, złość, nienawiść.
Przeżyły też ciszę, głuchą jak śmierć. I ciemność."
Moja pierwsza przygoda z piórem Iwony Walczak to książka "Śniadanie
na skale" (recenzja), która pomimo pewnych mankamentów, przypadła mi do
gustu ze względu na ujętą problematykę, ogrom emocji, refleksyjność,
prawdziwość oraz umiejętne zobrazowanie cennych wartości. Ponadto ujęła
mnie siła przekazu wydobywająca się, z wydawać by się mogło, prostej
powieści obyczajowej. Wtenczas postanowiłam nie tylko podjąć się lektury
wszystkich powieści autorki, ale nade wszystko owe nabyć - choćby dla
samych okładek, które przepiękne i zjawiskowe hipnotyzują i nie
pozwalają oderwać wzroku. I tak też uczyniłam. Drugim spotkaniem z prozą
pisarki okazała się zatem "Malinowa Trufla" - niezwykle tajemnicza,
sugerująca życiową opowieść dojrzałej kobiety i przesiąknięta na
pierwszy rzut oka wiosenno-jesienną aurą. Co bądź kto kryje się za
tytułową Truflą Malinową? Jaką tym razem historię opowiada autorka
pochodząca z Wielkopolski? I jakie wrażenia wywarła na mnie ukazana
powiastka? Zapraszam na moją opinię o tejże pozycji.