"Zerwałam kilka liści i gniotłam je w palcach, bo to dawało mi poczucie,
że wszystko jest prawdziwe, że to nie jest sen."
Dwudziesty
siódmy sierpnia dwa tysiące trzeciego roku. To tego dnia zaginęła Nadia
Okołotowicz. Miała zaledwie jedenaście lat i osiem miesięcy. Lato
dobiegało końca, słońce grzało niemiłosiernie, trawa przyjmowała żółtawy
odcień, a suchy wiatr wyzwalał ciągłe pragnienie nawadniania organizmu.
Mieszkała z ciotką w przyczepie campingowej na czas remontu w domu.
Najpierw spotkała go będąc z mamą w sklepie - zagadał do niej,
twierdząc, że ją zna. Potem niemal nieustannie czuła gdzieś jego
obecność, mimo iż go nie widziała. Pewnej nocy, gdy Wanda jeszcze nie
wróciła z pracy, dziewczynka obudziła się z dziwnym
przeczuciem. Ujrzała go, stał przy jej łóżku. Miała już krzyknąć, ale
zasłonił jej usta swą dłonią. Ubrała się, jak kazał, i opuścili
przyczepę. Szli przez łąkę i las, aż dotarli do vana i wyruszyli do
domku w górach, z dala od cywilizacji, hałasu i ludzi. Las, dzikie
zwierzęta, cisza doskwierająca nocą i oni. Pomimo trudnych początków, z
czasem przyzwyczaili się do swej obecności. Jednak ich relacja
diametralnie zmieniła bieg, kiedy on wyjawił jej prawdę...