„– Człowiek to tylko garść prochu ożywiona boskim tchnieniem...”.
Mia odkąd pamięta, była uważana przez rodzinę za dziwaka. Matka zawsze
jej powtarzała, że jest idiotką, że jest „zła po ojcu”. Nikt jej nie
rozumiał, nawet się nie starał zrozumieć. Z każdym kolejnym rokiem
sytuacja w domu się pogarszała. Dziewczyna interesowała się jogą,
filozofią. Była nieśmiała, nigdy nie miała chłopaka. Gdy wzięła udział w
kursie medytacji, rozpętało się „piekło”. Jak sama przyznaje, nie miała
wówczas życia. Tym bardziej że zaprzestała jedzenia smażonych potraw,
co było kompletnie niezrozumiałe przez najbliższych i niejednokrotnie
było głównym tematem telefonicznych rozmów matki z ciotkami. Mia miała
dość owej sytuacji, ojciec zmagał się z depresją, a matka nierzadko
zaglądała do alkoholu. Młoda kobieta nie wiedziała, co począć,
nieustannie myślała, co zrobić, czym się zająć. Szukała odpowiedzi na
pytanie, co dalej? I wtedy spotkała na swej drodze Mirellę, terapeutkę
ustawień systemowych, prowadzącą terapię „z pogranicza psychologii i
ezoteryki”. Doradziła Mii,
aby ta jak najprędzej wyjechała, najlepiej jak najdalej. I Mia tak też
uczyniła. Wybrała się w podróż do Kolumbii, mimo iż ostrzegano ją nie
tylko przed tym krajem i czyhającymi tam niebezpieczeństwami, ale
również przed poradami poznanej terapeutki. Czy ów wyjazd był słuszną
decyzją? Z czym musiała zmierzyć się Mia? Czy odnalazła spokój?