"(...) Słucham, konstatuję i jestem zaniepokojony.
Słyszę intymne zwierzenia, w którym pobrzmiewają mordercze zamiary,
i boję się tego, co mnie czeka, w co mogę być zamieszany."
Nie ukrywam, że świadomie odwlekałam moment, kiedy powinnam zasiąść do napisania recenzji książki "W skorupce orzecha". Kilkukrotnie podchodziłam do laptopa, otwierałam dokument i patrzyłam w migający kursor. Nie byłam jednak w stanie złożyć żadnego sensownego zdania, zatem zamykałam go i wracałam do jakichkolwiek domowych zajęć. Muszę przyznać, że napisanie recenzji owej powieści, a tym samym sprecyzowanie własnych uczuć po jej lekturze, sprawiło mi trudności. Po raz pierwszy chyba tego doświadczyłam. Ale zanim przejdę do podzielenia się pokrótce wrażeniami po przeczytaniu prozy wybitnego pisarza, może w paru słowach wyjaśnię, dlaczego po nią sięgnęłam. A mianowicie zachęcił mnie jej opis sugerujący nie tylko tajemniczego narratora, ale przede wszystkim historię nie pozbawioną intryg i podstępów. To mnie niezwykle zaciekawiło. Choć nie ukrywam, że miałam też pewne obiekcje, wynikające z braku wcześniejszej znajomości pióra autora. Ale ciekawość fabuły zwyciężyła, a jak to mówią "ciekawość to pierwszy stopień do piekła". I mimo iż w takowym się nie znalazłam (póki co bynajmniej), to nie zmienia to faktu, iż zaspokoiłam swoją dociekliwość i mogę z pełną świadomością powiedzieć, że moje pierwsze spotkanie z twórczością Iana McEwana było jednocześnie ostatnim. Zapraszam na recenzję.