"(...) Jak brzmiała ta muzyka? Nigdy się tego nie dowiemy.
Tak to już jest z melodiami: ulatują w powietrze i tam giną.
Tak jak wspomnienia. I ciało.
Wspomnienia, melodie i ciała znikają wraz z naszą śmiercią.
Instrument nie jest jak ciało.
Jest niczym dusza, która trwa, nawet gdy nas już nie ma."
W moim dotychczasowym życiu przeczytałam mnóstwo książek, od zawsze bowiem uwielbiałam czytać. Nie trzeba mnie było do tego zmuszać, czy w jakikolwiek sposób mnie motywować. Oczywiście trafiałam na różne publikacje, raz lepsze, raz gorsze. Niektóre chwytały mnie za serce, wyzwalały ogrom emocji, dostarczały wielu wrażeń, osadziły się w mojej głowie i trwają tam do tej pory, ale były niestety też takie, które mnie irytowały, bulwersowały, nużyły i o których - z chwilą odłożenia na półkę - po prostu zapominałam. Zdarzało się też, że co po niektóre uznałam za jedne z lepszych, jakie miałam okazję przeczytać (takich tytułów jest naprawdę kilka, może kilkanaście). Aczkolwiek nie pamiętam, abym jakąkolwiek powieść nazwała tą najlepszą i najwartościowszą w moim ponad trzydziestoletnim życiu. Do tej pory żadna nie zasłużyła na to miano. Aż do niedawna. Aż do dnia, kiedy poznałam "Bogowie tanga". Zapraszam na moją opinię.