sobota, 6 maja 2017

"Lśnienie księżyca" - Edith Wharton




"Wspomnienie Florydy natychmiast przywołało wizję wody lśniącej w blasku księżyca,
zapachu magnolii i ciepłego powietrza. 
To wszystko łączyło się teraz z otaczającą ją ze wszech stron słodyczą
i rzucało senne zaklęcie na jej powieki.
Owszem, musieli pokonać wiele przeciwności, ale wszystko to już mieli za sobą.
Teraz była tu, bezpieczna i szczęśliwa, i do tego z Nickiem.
Jej głowa spoczywała na jego kolanach, a mieli przed sobą rok...
Cały, calutki rok..."


Zazwyczaj przy wyborze jakiejkolwiek książki w pierwszej kolejności kieruję się jej wizualnym wyglądem, a ściślej rzecz ujmując - oprawą. To ona najpierw musi przyciągnąć moją uwagę, abym ewentualnie zapragnęła przyjrzeć się jej bliżej i zapoznać z opisem. Jednak w przypadku książki "Lśnienie księżyca" to nie okładka przykuła mój wzrok, a tytuł sugerujący romantyczną i emocjonalną opowieść, a po takowe sięgam najczęściej. Jednak nie dokonałam jej wyboru od razu. Przyznaję, że decyzja o lekturze owej powieści zajęła mi kilka dni. Coś mnie do niej przyciągało, jakaś tajemnicza siła. Intuicyjnie czułam, że muszę zaznajomić się z ukazaną w niej historią. I tak też uczyniłam. Zapraszam na recenzję.

czwartek, 4 maja 2017

poniedziałek, 1 maja 2017

"W skorupce orzecha" - Ian McEwan




"(...) Słucham, konstatuję i jestem zaniepokojony.
Słyszę intymne zwierzenia, w którym pobrzmiewają mordercze zamiary,
i boję się tego, co mnie czeka, w co mogę być zamieszany."


Nie ukrywam, że świadomie odwlekałam moment, kiedy powinnam zasiąść do napisania recenzji książki "W skorupce orzecha". Kilkukrotnie podchodziłam do laptopa, otwierałam dokument i patrzyłam w migający kursor. Nie byłam jednak w stanie złożyć żadnego sensownego zdania, zatem zamykałam go i wracałam do jakichkolwiek domowych zajęć. Muszę przyznać, że napisanie recenzji owej powieści, a tym samym sprecyzowanie własnych uczuć po jej lekturze, sprawiło mi trudności. Po raz pierwszy chyba tego doświadczyłam. Ale zanim przejdę do podzielenia się pokrótce wrażeniami po przeczytaniu prozy wybitnego pisarza, może w paru słowach wyjaśnię, dlaczego po nią sięgnęłam. A mianowicie zachęcił mnie jej opis sugerujący nie tylko tajemniczego narratora, ale przede wszystkim historię nie pozbawioną intryg i podstępów. To mnie niezwykle zaciekawiło. Choć nie ukrywam, że miałam też pewne obiekcje, wynikające z braku wcześniejszej znajomości pióra autora. Ale ciekawość fabuły zwyciężyła, a jak to mówią "ciekawość to pierwszy stopień do piekła". I mimo iż w takowym się nie znalazłam (póki co bynajmniej), to nie zmienia to faktu, iż zaspokoiłam swoją dociekliwość i mogę z pełną świadomością powiedzieć, że moje pierwsze spotkanie z twórczością Iana McEwana było jednocześnie ostatnim. Zapraszam na recenzję.

niedziela, 30 kwietnia 2017

"Dwie świątynie" - Mateusz Bajas




"(...) - Ludzie boją się. Wszyscy.
Boją się śmierci, odrzucenia, smutku, samotności.
I z tego strachu zaczynają kombinować.
Unikać tego, co ich przeraża. Omijać problemy.
Chować się przed odpowiedzialnością. 
Rezygnować ze szczęścia kosztem świętego spokoju.
Idą najtrudniejszym szlakiem.
Zbyt długim i zbyt trudnym na ich umiejętności. 
Koniec końców - sami skazują siebie na zagładę."


Gdy pewnego zimowego dnia otrzymałam od Wydawnictwa wykaz propozycji do zrecenzowania, pamiętam, że wówczas po ujrzeniu tytułu "Dwie świątynie" pomyślałam - to zapewne literatura fantastyczna. Dlatego też ani nie skusiłam się, aby obejrzeć okładkę, ani też nie widziałam potrzeby zapoznania się z jej opisem. Jednak po kilku dniach - przeglądając recenzje na innych blogach - dostrzegłam właśnie tytuł owej książki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam oprawę, która nijak się miała do moich pierwotnych skojarzeń o tejże powieści. Poza tym - owszem - przyciąga uwagę, ale nie przypadła mi do gustu i prawdę mówiąc, gdybym napotkała ją w jakiejkolwiek księgarni, to na pewno nie wyciągnęłabym po nią ręki, a tym samym nie miałabym ochoty przyjrzeć się jej zawartości. Mimo to, postanowiłam przeczytać recenzję powieści i doznałam kolejnego zaskoczenia, którego powodem nie była pozytywna ocena, a raczej skrywana w owej książce opowieść. Nagle zapragnęłam poznać ukrytą w niej historię, a ponadto uświadomiłam sobie po raz kolejny, że nie ocenia się książki nie tylko po okładce, ale także po tytule. Poczułam się zaintrygowana i zachęcona do jej lektury. Więc, gdy całkiem niedawno nadarzyła się takowa okazja, to postanowiłam z niej skorzystać. I to była słuszna decyzja. Zapraszam na recenzję. 

środa, 26 kwietnia 2017

"Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie" - Helen Russell




"W Danii żyje się łatwiej niż w Londynie.
Brakuje atrakcji, to fakt. 
Ale wszystkie te reguły, tradycje i rytuały sprawiają,
że życie staje się mniej stresujące. I bardzo mi to odpowiada.
W Danii po prostu jesteś."


W ostatnim czasie często przewijały się przed moimi oczyma nie tylko okładki książek dotyczących duńskiego stylu życia oraz hygge, ale przede wszystkim wpisy poruszające tę tematykę. Bez względu na to, czy przeglądałam ofertę księgarń internetowych, posty na blogach, czy nawet  czytając konkretne artykuły w Internecie, zawsze trafiałam na to szczególne i znane wszystkim pojęcie. Pojawiały się wówczas coraz to nowe poradniki preferujące takowy sposób podejścia do życia i zachęcające do stosowania pewnych zasad mających na celu uszczęśliwiać ludzi. Pomimo iż poniektóre oprawy poszczególnych publikacji przyciągały mój wzrok, zachwycałam się nimi i delektowałam ich widokiem, to nie skusiłam się na nie z jednego prostego powodu: od pewnego czasu nie czytuję poradników, bowiem swego czasu zostałam do nich wystarczająco zniechęcona. Aczkolwiek, kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania książki "Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie", nie zastanawiałam się długo. Albowiem publikacja ta zdecydowanie nie jest  poradnikiem, a szczegółową relacją brytyjskiej dziennikarki z rocznego pobytu w Danii - kraju, w którym ludzie zaznają szczęścia, spokoju, poczucia bezpieczeństwa i darzą się ogromnym zaufaniem. Zapraszam na recenzję.

wtorek, 25 kwietnia 2017

"Odezwij się" Magdalena Zimniak




"(...) Nienawidzę i to mnie przeraża.
Nienawiść jest zła, niezależnie, kto jest jej obiektem.
Nienawiść niszczy."


Odkąd ujrzałam zapowiedź książki "Odezwij się", a jednocześnie zapoznałam się z jej intrygującym opisem, wiedziałam, że koniecznie muszę po nią sięgnąć. Jednak nie ukrywam, że miałam też lekkie obawy. Po pierwsze dlatego, iż to moje pierwsze spotkanie z piórem autorki, nie wiedziałam zatem, czy jej styl przypadnie mi do gustu. Po drugie od niedawna zaczęłam podchodzić z dystansem do wszelakich thrillerów psychologicznych i zbytnio się nie nastawiać na ekscytującą i ciekawą lekturę, bowiem jakiś czas temu miałam okazję męczyć pewną powieść zagranicznej pisarki, która ponoć była thrillerem i trzymała w napięciu (cóż.. w moim odczuciu nie była). Ostatecznie zdecydowałam się poznać historię zawartą w "Odezwij się", w dużej mierze zachęcił mnie blurb zamieszczony na tylnej okładce, który sugeruje, że nie tylko nie będę mogła oderwać się od lektury owej książki, ale przede wszystkim trudno mi będzie o niej zapomnieć. Postanowiłam się również przekonać, czy ukazana opowieść rzeczywiście dostarczy mi mnóstwo emocji...  Jakie wrażenie wywarła na mnie powieść Magdaleny Zimniak? Zapraszam na recenzję.