Camille Camlin to studentka i barmanka, która z niecierpliwością wyczekuje weekendu, bo tylko wtedy może spędzić cudowne chwile ze swoim ukochanym. Jednak nie tym razem. Mężczyzna oznajmia dziewczynie, że niestety nie mogą się zobaczyć, ponieważ jest on zawalony pracą. Rozczarowana Camille wraz ze współlokatorką udają się zatem do klubu Red Door. Tam spotykają Trentona Maddoxa, który wzbudza w Camille dotąd nieznane jej emocje…
To
nie będzie recenzja, a lakoniczna opinia o książce, której nie byłam w
stanie skończyć. Ba! Ja nawet nie dotarłam do połowy, pomimo kilkunastu
podejść. Poddałam się na siedemdziesiątej trzeciej stronie i nie byłam w
stanie ruszyć dalej. Dlaczego?
Odpowiedź jest bardzo prosta.
Dawno nie czytałam tak słabej książki, pozbawionej polotu, infantylnej i
monotonnej. Fabuła przyjmująca żółwie tempo i wywołująca znużenie,
banalne dialogi tak naprawdę o niczym i nijacy bohaterowie. Jednym
słowem – nuda. To powieść, która zdecydowanie nie porywa, nie intryguje,
nie wyzwala żadnych intensywnych uczuć.
Natomiast jest
doskonałym lekarstwem na sen, o czym sama się przekonałam. Jeśli nie
możesz zasnąć, to sięgnij po „Piękne zapomnienie. Bracia Maddox”. Po kilku stronach
wpadniesz w objęcia Morfeusza. I tyle.
Szkoda, że książka wypadła tak słabo. Nie planowałam jej czytać.
OdpowiedzUsuńSzkoda , że jest jeden komentarz. To na pewno jest źle.
OdpowiedzUsuń