"(...) Bo są w życiu takie rzeczy i osoby, o które warto walczyć do samego końca."
"Miłość ma twoje imię" to już moje czwarte spotkanie z piórem Ilony
Gołębiewskiej. Pniewską serię skrywającą klimatyczną, enigmatyczną i
nade wszystko poruszającą opowieść utkaną przyjemnym stylem i
przedłożoną w postaci trzech tomów bardzo polubiłam. Mogę nawet
powiedzieć, że oczarowała mnie wizualnością, niepowtarzalną aurą i
ciepłym promykiem wyłaniającym się z każdej części opowiedzianej
historii. I choć nie była pozbawiona mankamentów, to jednak znalazła
trwałe miejsce w mej pamięci, a każde spojrzenie na tę serię napawa
mnie sentymentalną nutą. Dlatego też nie mogłam odmówić sobie sięgnięcia
po najnowszą powieść warszawskiej pisarki, licząc na kolejną wspaniałą
podróż po meandrach losów ludzkich. Czy i tym razem ujęta opowieść
skradła me serce?
Dwudziestopięcioletnia
Anna Janowska jest psychologiem, wolontariuszką i wokalistką zespołu,
który założyła ze swym przyjacielem, Danielem, którego nazywa bratem. To
on był przy niej i z nią przez te wszystkie lata, od tamtego
tragicznego dnia, kiedy jej świat runął, kiedy rodzina się rozpadła,
kiedy ona poczuła kompletną pustkę i straciła sens życia. To wsparcie
Daniela i jego rodziców oraz troska cioci Manii dały jej poniekąd siłę,
wolę walki o siebie, a z czasem o scalenie bliskich, a także utraconą
niegdyś nadzieję. Dzięki nim nie czuje się samotna, osiągnęła niejako
sukces, pomaga potrzebującym dzieciom i walczy każdego dnia z
przeciwnościami losu, które niestety nierzadko napotyka. Tak jak i
teraz, kiedy okazuje się, że sytuacja niektórych dzieci przebywających w
szpitalu i będących pod opieką fundacji, w której Ania się udziela,
jest niezwykle trudna i bolesna. Kiedy kobieta dowiaduje się, że za parę
dni musi opuścić mieszkanie dzielące z Gośką, bo ta za chwilę wychodzi
za mąż, a także, kiedy znów wraca przeszłość i tęsknota za najbliższymi. Z pomocą
przychodzi zaprzyjaźniona Zosia zajmująca się pokaźnym dworkiem rodziny
nieustannie podróżujących architektów. Ta proponuje Ani pokój u
Gebertów i swoje towarzystwo. Dziewczyna przystaje na propozycję,
nieświadoma tego, że przestępując próg willi na Rosowej jej życie już na
zawsze ulegnie zmianie...
Konwencjonalna i przewidywalna - z pewnością owe dwa słowa oddają
zawartość pięknego opakowania, i jako pierwsze nasuwają się zarówno w
trakcie lektury, jak tuż po jej ukończeniu. Sztampowe motywy, jasność
prowadzonych wątków, słaby akcent emocjonalny, zbędne co poniektóre
aspekty, niepotrzebne i nic nie wnoszące fragmenty będące jedynie jakimś
niezrozumiałym urozmaiceniem, nagłe przechodzenie od zdarzenia do
zdarzenia bez zachowania płynności pomiędzy nimi, tytuły poszczególnych
podrozdziałów sugerujące ich bieg i sens, oraz, nad czym najbardziej
ubolewam, brak fluidu, który porywa, omamia i czaruje, sprawiły, iż tym
razem niestety nie zostałam urzeczona. Co więcej, odczuwam swego rodzaju
niedosyt, albowiem zabrakło mi intensywności przeżywania i
doświadczania, iskierki przyciągania i pragnienia powrotu do opowiadanej
historii po poczynieniu przerwy, esencjonalności pewnych sytuacji (bez
niepotrzebnego wydłużania), a co najważniejsze, takiego niezwykłego i
hipnotyzującego uroku, którego miałam okazję doznać w czasie
zaznajamiania się z pniewską serią. Ta opowieść nie uwiodła mnie,
ponieważ w moim odczuciu była za mało wiarygodna, chwilami sztuczna,
tylko w niewielu momentach odnajdująca odzwierciedlenie w prawdziwym
życiu. Prawdę mówiąc, przypominała mi nieco bajkę o Kopciuszku. Troszkę
wyidealizowana, tak mi się wydaje. Ale może się mylę?
Jednocześnie
muszę przyznać, że pomimo niedociągnięć i braków, spędziłam w
towarzystwie owej powieści miłe i sympatyczne chwile. Dostrzegłam w
tejże historii też piękne fragmenty, trafność i subtelność sentencji
znanych osobistości na początku każdego rozdziału, wyłuskałam kilka
cennych wartości, odnalazłam niejedno przesłanie i poczułam lekkie
ciepełko na duszy za sprawą jednej z drugoplanowych postaci - Zosi -
kobiety dotkliwie doświadczonej przez życie, a zarazem przesyłającej
pozytywną energię, kierującej się tylko dobrymi intencjami, szerzącej
wokół siebie uśmiech, radość i spokój, przepełnionej ogromem życzliwości
i miłości, którą stara się przenosić na osoby z jej otoczenia. Kobiety,
która mimo bólu i cierpienia, wierzy w lepsze jutro, w lepszy czas,
która troską, uwagą, wyrozumiałością, determinacją i może ciut
nachalnością dąży do ocalenia drugiego człowieka, walczy o niego i jego
przyszłość. To kobieta, która scala i godzi ludzi, buduje nowe relacje
bądź naprawia te niegdyś zburzone. Moim zdaniem, wbrew pozorom, to
właśnie Zosia jest promykiem przedstawionej opowieści. To ona jest jej
główną bohaterką, bo to jej losy najbardziej przykuwają uwagę, szkoda
tylko, że zbyt lakonicznie ukazane.
Powieść
porusza wiele aspektów współczesnego życia, którym niewątpliwie warto
się przyjrzeć i pochylić nad ich istotą. Utkana z prostych słów o
rozmaitym zabarwieniu historia pokazuje blaski i cienie dostatniego
życia, nieumiejętność godzenia życia zawodowego z rodzinnym, skupianie
się na karierze i odnoszenie sukcesów kosztem dziecka, które w
młodzieńczym i dorosłym życiu nie potrafi poradzić sobie z odrzuceniem
rodziców zupełnie nieświadomych powagi sytuacji. Traktuje o rozpadzie
rodziny w dramatycznych okolicznościach, nagłej utracie osoby dającej
poczucie bezpieczeństwa i darzącej jedyną w swoim rodzaju miłością,
radzeniu sobie z niebywale trudnym okresem żałoby i próbach zatarcia
przykrych obrazów tylko pozytywnymi wspomnieniami. Mówi o zamykaniu się w
swej skorupie, wewnętrznej blokadzie, uciekaniu przed przeszłością
nieustannie kroczącą za człowiekiem i niepozwalającą na zapomnienie.
Wyraziście nadmienia o uzależnieniach, męczącej i zawiłej walce z nimi,
stopniowym uświadamianiu o słabościach i podejmowanych próbach ich
ujarzmienia. Akcentuje wagę obecności bliskich w zmaganiach z nałogami.
Pochyla się nad jakże ważną rolą przyjaźni, bezinteresownej, pełnej
akceptacji, zrozumienia i cierpliwości. Ujawnia moc przeznaczenia, różne
oblicza miłości, a także obraz zranionego człowieka, który dla
odzyskania ukochanej osoby jest w stanie zrobić wszystko, bez względu na
konsekwencje. Jednak przede wszystkim to opowieść o miłości, która
nierzadko stanowi wybawienie, oczyszczenie i ukojenie. Która pomaga
wyjść z opresji i wnieść się ponad szczyty. Której siła może okazać się
jedynym ratunkiem, i ocalić ludzkie życie...
Czasem
wystarczy jedno spojrzenie, aby się obudzić, powstać i podjąć walkę. I
zapragnąć zmienić swe życie. Na lepsze. O tym właśnie jest powieść
"Miłość ma twoje imię" Ilony Gołębiewskiej...
"(...) - Żeby przeżyć miłość, trzeba jej zaczątki wynieść z domu,
a jak się komuś rozpada rodzina tak jak mnie, to potem jest w życiu ciężko,
bo ciągle czujesz ten strach."
Tytuł: "Miłość ma twoje imię"
Autor: Ilona Gołębiewska
Autor: Ilona Gołębiewska
Wydawnictwo: Muza SA
Data wydania: 2018
Ilość stron: 512
Oprawa: miękka
Kategoria: literatura obyczajowa
"- (...) Kiedy miłość puka do drzwi, to się jej otwiera, a nie barykaduje przed nią."
Okładka Urzekła mnie w momencie kiedy zobaczyłam zapowiedź tej książki, a fabuła mimo niedociągnięć po których wspominasz mi się interesująca, więc na pewno przeczytam. 😊
OdpowiedzUsuńRaczej się nie skuszę. Trochę odrzuca mnie jej przewidywalność.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Książki jak narkotyk
Okładka piękna, a czasem dobrze przeczytać książkę która nie wymaga od nas wysiłku psychocznego:-)
OdpowiedzUsuń