"(...) Najtrudniej dostrzec piękno, które jest blisko.
Najtrudniej jest zobaczyć dobro w kimś, kto jest przy tobie każdego dnia. (...).
Złote serce bije w środku człowieka, bo jest ono w nim ukryte.
Prawdziwe dobro i piękno trzeba dostrzec w duszy, nie w ciele!"
Z niecierpliwością wyczekiwałam drugiego tomu zatytułowanego "Dwór w
Czartorowiczach. Nowe pokolenie" stanowiącego część sagi polskiej
autorstwa Moniki Rzepieli. Poprzedni utwór autorki opiewał w
melancholię, romantyczność, beztroskę, sentymentalizm i prawdziwość.
Urzekł mnie prostotą, omamił wyjątkowym klimatem, zrodził ciekawość
nieustannie ją wzmagając, pobudził wyobraźnię stopniowo wyraźnie ją
intensyfikując, a nade wszystko przeniósł do czasów sprzed
kilkudziesięciu laty, do przeszłości, jakże intrygującej, nostalgicznej i
znanej tylko z lekcji historii, szeroko pojętej literatury czy też
między innymi filmów dokumentalnych i fabularnych. Po przyjemnym i
zajmującym spotkaniu z powieścią stanowiącą pierwszą księgę wspomnianej
sagi, nie mogłam doczekać się jej kontynuacji, głównie z racji
zaspokojenia ciekawości związanej z dalszym biegiem losów poznanych
dotąd bohaterów. Czy i tym razem Monice Rzepieli udało się mnie
oczarować ukazaną historią?
Ewa z
Jabłońskich Sasicka i jej mąż Marcin Sasicki właśnie przebywają w
podróży poślubnej w Zbarażu, a następnie w Wilnie. W jej trakcie
dowiadują się, iż kobieta jest w stanie błogosławionym. Zakochani i
szczęśliwi małżonkowie wracają do dworu w Olechowiczach, gdzie wiodą
spokojne i dostatnie życie. Na świat przychodzi ich upragniona córka, a z
czasem i syn. Sasicka, z racji tego iż przejęła obowiązki pani na
Olechowiczach, skupia się na prowadzeniu domu i wychowywaniu oraz
kształceniu dzieci, natomiast pan Sasicki w pełni oddaje się pracy.
Oczywiście nie zapominają o domu rodzinnym Ewy w Czartorowiczach, do
którego z chęcią od czasu do czasu się udają wraz z dziećmi. Pewnego
dnia dowiadują się, że ich córeczka jest chora... Z czasem w jednej z
książek domowej biblioteczki Ewa znajduje list...
Iga
z Branickich p.v. Dworzycka s.v. Chruśnikowa, kuzynka i jednocześnie
najlepsza przyjaciółka Ewy, mieszka wraz z synem w Kamieńcu Podolskim.
Kobieta marzy o końcu okresu żałoby (jest wdową), aby móc czym prędzej
wyjść za ukochanego - Leona. Prowadzą skromne i pełne wyzwań życie, ona
jest nauczycielką, on pracuje u szklarza. Co jakiś czas przybywają w
odwiedziny do dworu w Czartorowiczach. Któregoś dnia Iga spotyka
przypadkiem kilkuletnią dziewczynkę grającą na ulicy na katarynce.
Okazuje się, że matka dziecka zmarła, a ono nie ma dokąd pójść.
Chruśnikowa postanawia się zaopiekować Helcią, którą z każdym kolejnym
dniem zaczyna traktować jak własną córkę. Niestety Idze nie będzie dane
długo cieszyć się jej obecnością...
Przyznaję,
że "Dwór w Czartorowiczach. Nowe pokolenie" również mnie ujęło zarówno
pod względem wizualnym, fabularnym, jak i stylistycznym. Piękna i
nastrojowa oprawa, intensywnie prowadzone pojedyncze nitki fabularnego
splotu, przemyślane motywy, niezwykły sposób odzwierciedlenia ówczesnej
rzeczywistości (przełom XIX i XX wieku), wkomponowanie w mądre dialogi i
lakoniczne, ale klarowne opisy charakterystycznego dla tamtego okresu
słownictwa, a także absorbujące odwzorowanie codzienności i
poszczególnych tradycji, jakże wtedy podniosłych i ważnych, to
zdecydowanie atuty najnowszej powieści Moniki Rzepieli. Prostota formy
przekazu historii, skupianie się na przełożeniu istotnych jej aspektów,
wplątywanie esencjonalnych wątków będących swego rodzaju urozmaiceniem
opowieści, uatrakcyjnianie jej poprzez włączenie wielu interesujących
postaci i ich lapidarnych życiorysów, a co najważniejsze brak monotonii i
zbędnych fragmentów też należy uznać za zalety tegoż niejako
oryginalnego i poniekąd nieprzewidywalnego utworu. Jednak to, co wiedzie
prym przez niespełna trzysta stron to niepowtarzalna aura, która się
udziela, ba!, którą się przesiąka, która pozwala oderwać się od
codziennych trosk i zmartwień, zapomnieć i tym samym choć na chwilę
porwać w podróż do ówczesnej epoki.
Epoki
ciągnącej się przez kilkadziesiąt lat, począwszy od tysiąc osiemset
siedemdziesiątego ósmego roku, a skończywszy na tysiąc dziewięćset
osiemnastym, kładąc nacisk na dzień 11 listopada. Życie ludzi w tychże
latach zostało przedstawione bardzo energicznie, zgodnie z kolejno po
sobie następującymi porami roku. A tym przypisano odpowiednie czynności i
obowiązki, których wykonywanie było niezbędne do tego, aby przetrwać w
tamtych czasach. Ponadto pokrótce nadmieniono o świętach i tradycjach
charakterystycznych dla poszczególnych miesięcy danego roku. Ludzie
poświęcali mnóstwo uwagi i zaangażowania obchodzonym zwyczajom, solidnie
się do nich przygotowywali, byli owym wierni, a cenne akcenty świąt
przekazywali z pokolenia na pokolenie. Tak jak i wartości, a wśród
nich miłość, szacunek, uczciwość oraz siła rodzinnych więzi, która
niewątpliwie stanowiła tę najważniejszą. Uwidoczniono również różnice
społeczne, które z biegiem czasu częściowo się zacierały, nadmieniono o
chorobach, na które nie znano wówczas lekarstwa, pokazano trudności i
przeciwności, z jakimi na tamten czas musiał mierzyć się człowiek,
nierzadko kompletnie bezsilny i bezradny. Poruszono szereg życiowych
kwestii, jakże aktualnych, pomimo upływu czasu. Rozstania, rozwody,
zdrady, śmierć, kradzieże, kłamstwa, wzajemne oskarżenia, przemoc,
plotkarstwo, niesnaski i skomplikowane sytuacje międzyludzkie,
uzależnienia, a nawet hazard - to tylko niektóre z podjętych w opowieści
zagadnień. Radości i smutki towarzyszyły bohaterom każdego dnia.
Niestety
ich sukcesy, porażki, zmagania, boleści i chwile przepełnione
szczęściem nie zostały moim zdaniem odpowiednio głęboko zaakcentowane.
Co prawda całą uwagę oddano na realne zobrazowanie rozmaitych aspektów
życia na przełomie wieków, ale na żadnym z nich nie zatrzymano się na
tyle długo, aby móc się bardziej mu przyjrzeć, ów zrozumieć lub
poczuć. Właśnie uczuć zabrakło mi najbardziej. Pochylając się nad sferą
fabularną, jednocześnie zapomniano w owym utworze o tej emocjonalnej,
jakże istotnej i w dużej mierze wpływającej na ostateczny odbiór
książki. Z tego też tytułu odczuwam pewien niedosyt. Bo o ile fabularnie
i językowo zostałam usatysfakcjonowana, o tyle emocjonalnie niestety
rozczarowana. Poza tym, muszę też zwrócić uwagę na rozdziały, a raczej
ich tytułowanie, co w moim przekonaniu stanowi w pewnym sensie wadę.
Dlaczego? Albowiem nazwy kilkunastostronicowych części aż za nadto
sugerują ich zawartość, co poniekąd odbiera namiastkę przyjemności,
niepewności i ekscytacji. Ale być może taki był zamysł...
Podsumowując,
"Dwór w Czartorowiczach. Nowe pokolenie" to niepozbawiona drobnych
mankamentów, aczkolwiek przyjemna, nietuzinkowa i z pewnością
refleksyjna historia, która utkana została z prostych słów otulonych plastycznością. Owa wciąga w wir zdarzeń, ludzkich
perypetii, stosunków, rozterek i dramatów przepełnionych paletą
różnorodnych barw. To pasjonująca opowieść o miłości, przyjaźni,
nadziei, mocy rodzinnych więzi, docenianiu ważnych momentów,
kultywowaniu tradycji, utracie bliskich, walce z traumatycznymi
przeżyciami, a przede wszystkim o przemijalności czasu. I wreszcie o
nowych pokoleniach, których losy stopniowo wypełniają puste kartki
okresu zwanego przyszłością.
Bardzo lubię litraturę obyczajową :) Chętnie sięgnę po nietuzinkową historię :)
OdpowiedzUsuńCieszę się :) Przyjemnej lektury :)
UsuńCzytałam i uważam,że obie części są bardzo dobre.:)
OdpowiedzUsuńZ pewnością nietuzinkowe, dobrze napisane i przesiąknięte niezwykłym klimatem :)
UsuńTak samo uważam że to jest dobrze napisane.
OdpowiedzUsuń