czwartek, 24 marca 2016

365 dni bez zapałek. Jak rok w australijskim buszu odmienił moje życie - C. Dunn




"Ziemia to wspaniała uzdrowicielka. Jeśli się jej poddasz, nauczy cię wszystkiego, co musisz umieć. 
Poddaj się."

"- Kobieta kieruje się sercem. Uczy się słuchać impulsów rodzących się wewnątrz niej 
i działa według tego, co sama uważa za słuszne. 
To serce jest jej mapą i kompasem, nie świat zewnętrzny."

"- Claire, musisz coś zrozumieć - Malcolm wyraźnie zniża głos.
 - Twój umysł zaprowadził cię tam w celu zdobycia umiejętności, 
ale tak naprawdę znalazłaś się w lesie ze znacznie ważniejszego powodu. Masz się tam uleczyć. 
Z dziewczyny będącej popychadłem świata zewnętrznego zmienić się w pełnokrwistą kobietę. 
Zacznij od eksperymentu. Daj sobie dwa dni wolnego i rób tylko to, na co masz ochotę. 
Bądź beztroska, spontaniczna, dzika ..."


Uwielbiam książki będące zapisem i relacją z podróży niezależnie od jej kierunku i celu. Zawsze podziwiałam i darzyłam szacunkiem ( i oczywiście nadal tak jest ) osoby, które samotnie żeglują po wodach oceanu, wspinają się na najwyższe szczyty i budowle świata, przemierzają dżungle, lasy, pustynie i inne egzotyczne miejsca. Ci ludzie podejmują ryzyko, kierują się odwagą i determinacją, a zarazem ciekawością. Narażają swoje zdrowie i życie, bowiem w czasie wyprawy tak naprawdę muszą walczyć o każdy następny dzień. Ale również toczą bitwę ze samym sobą, swoimi słabościami, strachem i bólem. 

Zapewne każdy lub prawie każdy z nas nie raz pomyślał o tym, żeby uciec od problemów, kredytów, ludzi bądź miejsc. Krótko mówiąc od rzeczywistości, która czasami nas przytłacza. Udać się na bezludną wyspę, pobyć w samotności i zastanowić się nad naszym życiem. Niekiedy taka wyprawa staje się naszym marzeniem, który z różnych powodów nie może być zrealizowane. Pragniemy oderwać się od narzuconych nam schematów, planów, relacji. Chcemy robić to, na co mamy ochotę i sami decydować o czasie, w którym tego dokonamy.

"365 dni bez zapałek" jest zapisem autorki z rocznego pobytu w australijskim buszu. Claire Dunn przez wiele lat pracowała jako aktywistka, która walczyła w obronie lasów. Pisała petycje, udzielała przed kamerami komentarzy dotyczących realizowanych protestów. Jej miłość do natury, lasów zaczęła się kiedy związała się z Danielem. Wspólnie szkicowali plany ratowania lasów, uczestniczyli w wiecach, jeździli na wycinki drzew i dokumentowali łamanie praw, które regulowały gospodarkę leśną, a następnie przekazywali dane odpowiednim organom. Claire po jakimś czasie rozstała się z Danielem. Później podjęła się wolontariatu w organizacji ochrony środowiska, gdzie następnie zaoferowano jej płatną posadę. Jednak polegała ona na wykonywaniu pracy głównie przed komputerem, zatem skończyły się wszelkie wyjazdy. I wtedy Claire uświadomiła sobie, że potrzebuje przerwy. Każdy dzień jest dla niej harówką, wykonuje kolejno po sobie następujące zadania. Większość znajomych ułożyła sobie życie, zakładając rodziny, budując domy, biorąc kredyty, rodząc dzieci. A ona skupiała się wyłącznie na pracy. Postanawia zatem zapisać się na warsztaty dotyczące sztuki przetrwania. Po nich decyduje się na udział w projekcie, zakładającym roczną egzystencję w australijskim buszu. Wraz z kilkoma innymi uczestnikami przedsięwzięcia bierze udział w zajęciach prowadzonych przez instruktorów na miejscu, które trwają pierwsze sześć miesięcy. Nabywają wiedzę dotyczącą budowy schronienia, rozpalania ognia za pomocą świdra ręcznego, czerpania wody z różnych źródeł, rozpoznawania śladów zwierząt i odgłosów ptaków, polowania, konstruowania pułapek, a także lepienia naczyń z gliny. Program zakładał stopniowe ograniczanie używania przedmiotów ze świata zewnętrznego, musieli nauczyć się korzystać z tego, co oferuje im las, natura. Obowiązywały ich również zasady, np. zakaz spożywania alkoholu, poza obozem mogli spędzić jedynie trzydzieści dni i przyjmować gości również przez trzydzieści dni. Kolejne sześć miesięcy byli skazani tylko i wyłącznie na siebie.
Jak Claire sobie radziła na zajęciach ? Co sprawiało jej najwięcej trudności ? Czym okazała się dla niej ta wyprawa ? Czy była tylko świetną przygodą, a może przede wszystkim podróżą w głąb siebie ? 

W trakcie czytania książki przez cały czas wyobrażałam sobie siebie pośrodku ogromnego, tajemniczego i nieprzewidywalnego lasu. Zastanawiałam się, czy poradziłabym sobie w takich warunkach, czy miałabym odwagę spać w ciemnym lesie, w szałasie, do którego w każdej chwili może wpełznąć wąż; czy wytrzymałabym ukąszenia komarów ( chyba nie ) i ugryzienia mrówek i innych insektów; czy podjęłabym się zjedzenia owadów; czy umiałabym zabić jakiekolwiek zwierzę, które miałoby stać się moim posiłkiem; czy poradziłabym sobie z doskwierającą tam samotnością ? Mogłabym wymieniać tak bez końca. Pewnie gdybym musiała, to wytrzymałabym. Ale z własnej nieprzymuszonej woli na dzień dzisiejszy nie podjęłabym się takiego zadania. Z drugiej strony "nigdy nie mów nigdy".

Jestem pod ogromnym wrażeniem książki, jej treści, ale także samej autorki. Sama nawet stwierdziła, że ta wyprawa była istnym szaleństwem. Oczywiście nabyła wiele przeróżnych umiejętności, które były niezbędne do przetrwania w buszu o każdej porze roku. Na pewno doznała wielu niesamowitych wrażeń z obcowania z przyrodą, naturą. Zaprzyjaźniła się z ptakami, potrafiła je rozróżnić i rozpoznać po wydawanych dźwiękach. Gawędziła z drzewami i innymi roślinami. Miała swoje ulubione miejsce, gdzie przesiadywała prowadząc długie rozmowy z eukaliptusami. Ta wyprawa odmieniła jej życie, pokazała, że można przeżyć bez środków masowego przekazu, bez restauracyjnych posiłków, bez pracy i pieniędzy. Przede wszystkim to była podróż w głąb siebie, walka z własnymi słabościami, bólem fizycznym ( odciski, ugryzienia i pęcherze ), strachem, a także tęsknotą za bliskimi i samotnością.




Książka bardzo mi przypadła do gustu. Skłania nas do refleksji, uświadamia nam, że życie jest jednym wielkim wyzwaniem, że czasami warto odciąć się od otaczającej nas rzeczywistości i zrealizować nasze nawet najbardziej skrajne i nierealne marzenia. Może warto podjąć ryzyko i wziąć udział w szkole przetrwania albo pobyć sam na sam z naturą, korzystając tylko i wyłącznie z jej dobrodziejstw, ażeby przekonać się kim jesteśmy i ile jesteśmy w stanie udźwignąć.

Reasumując, książka jest po prostu rewelacyjna. Dodatkowym jej atutem są piękne zdjęcia, które pokazują życie codzienne uczestników projektu w australijskim buszu. Z przyjemnością będę do niej wracać, bowiem zawiera głęboką i przejmującą treść.


"W końcu będę musiała zabić. Jedynie odebranie życia pozwoli mi przetrwać tutaj dłużej. 
I jedynie przez wejście w relację drapieżnik - ofiara będę mogła naprawdę stać się częścią tej ziemi. Kiedy przekroczę ten próg z pełnym przekonaniem, zostanę jej dłużnikiem na całe życie, 
ale w tej chwili dopiero się z nią poznaję."


"W nocy, wtulona w ciepło ogniska, nie jestem sama. 
Wewnątrz mnie znajduje się dusza tak przepełniona uczuciami, że aż boli. 
Jest moim centrum, moim słońcem, moim kompasem. 
Posyła dreszcze zadowolenia po moich plecach i ramionach. Mówi. 
Zadaję jej pytania, a ona odpowiada. Czuję się, jakbym odkryła najlepszego przyjaciela, 
który zawsze przy mnie był i tylko czekał, aż go zauważę. Nie jest ani idealny, ani zawsze życzliwy. Nasza relacja nie różni się od innych, ma swoje wzloty i upadki, swoje kłótnie i chwile bliskości. 
Nie jest wielka, ale po prostu niezwykle zwyczajna.
Wyciągam rękę po dziennik leżący na kocu. Dzisiaj muszę zapisać tylko jedno zdanie.
Mam już swoje serce."


Serdecznie polecam !

"365 dni bez zapałek. Jak rok w australijskim buszu odmienił moje życie" - Claire Dunn
Wydawnictwo Kobiece
Oprawa miękka
Ilość stron : 354


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu KOBIECE.