czwartek, 2 stycznia 2020

„Jak zostałam peruwiańską żoną” – Mia Słowik




„– Człowiek to tylko garść prochu ożywiona boskim tchnieniem...”.

 
Mia odkąd pamięta, była uważana przez rodzinę za dziwaka. Matka zawsze jej powtarzała, że jest idiotką, że jest „zła po ojcu”. Nikt jej nie rozumiał, nawet się nie starał zrozumieć. Z każdym kolejnym rokiem sytuacja w domu się pogarszała. Dziewczyna interesowała się jogą, filozofią. Była nieśmiała, nigdy nie miała chłopaka. Gdy wzięła udział w kursie medytacji, rozpętało się „piekło”. Jak sama przyznaje, nie miała wówczas życia. Tym bardziej że zaprzestała jedzenia smażonych potraw, co było kompletnie niezrozumiałe przez najbliższych i niejednokrotnie było głównym tematem telefonicznych rozmów matki z ciotkami. Mia miała dość owej sytuacji, ojciec zmagał się z depresją, a matka nierzadko zaglądała do alkoholu. Młoda kobieta nie wiedziała, co począć, nieustannie myślała, co zrobić, czym się zająć. Szukała odpowiedzi na pytanie, co dalej? I wtedy spotkała na swej drodze Mirellę, terapeutkę ustawień systemowych, prowadzącą terapię „z pogranicza psychologii i ezoteryki”. Doradziła Mii, aby ta jak najprędzej wyjechała, najlepiej jak najdalej. I Mia tak też uczyniła. Wybrała się w podróż do Kolumbii, mimo iż ostrzegano ją nie tylko przed tym krajem i czyhającymi tam niebezpieczeństwami, ale również przed poradami poznanej terapeutki. Czy ów wyjazd był słuszną decyzją? Z czym musiała zmierzyć się Mia? Czy odnalazła spokój?