Strony

niedziela, 5 lutego 2017

Making faces - A. Harmon




„(...) Napisałem twoje imię na sercu.
Żeby twoje serce biło z moim.
A gdy bardzo za tobą tęsknię,
Śledzę każdą pętlę i każdą linię.


Kilka miesięcy temu miałam ogromną przyjemność poznać wydane na rynku polskim książki Amy Harmon: „Prawo Mojżesza” oraz „Pieśń Dawida”, które wywarły na mnie niesamowite wrażenie, a w trakcie lektury każdej z nich doświadczyłam przepięknych uczuć oraz niepowtarzalnych emocji, których chwilami nie potrafiłam nazwać, a tym bardziej ubrać w słowa. To powieści, które za pomocą ukazanych w nich historii, przekazują mnóstwo cennych wartości, wnoszą coś istotnego a zarazem cudownego do życia każdego z nas, niosą niejedno wartościowe przesłanie, a przede wszystkim zapadają w pamięć i sprawiają, że ma się ochotę jeszcze do nich wrócić i przeżyć jeszcze raz te wszystkie wspaniałe chwile (choć często smutne i poruszające). Gdy dowiedziałam się, że na początku 2017 w księgarniach pojawi się nowa książka autorki, to wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Prawdę mówiąc, zdecydowałam się na jej zrecenzowanie w ciemno, nawet nie zapoznałam się z opisem. Byłam pewna, że się nie zawiodę.  I miałam rację. Zapraszam na moją opinię :)
 
Amy Harmon - mama, mówca motywacyjny, nauczycielka oraz autorka bestsellerowych powieści. Pochodzi z Levan, w stanie Utah. Zajmuje się dziećmi oraz pisze. Pisanie od zawsze sprawiało jej ogromną przyjemność i radość. Autorka napisała osiem powieści, które zostały opublikowane w siedmiu krajach. Zdobyły mnóstwo wyróżnień i nagród (Wall Street Journal Bestseller, New York Times Bestseller, Whitney Award, Swirl Award i inne). W wolnych chwilach Harmon śpiewa w chórze Saints Unified Voices. W Polsce dotychczas ukazały się: Prawo Mojżesza oraz Pieśń Dawida.

W jednym z małych miasteczek w Pensylwanii mieszka grupa przyjaciół. Jednak najbardziej lubianym i podziwianym jest chłopak o imieniu Ambrose - przystojny mistrz zapasów. Od kilku lat zakochana w nim jest Fern - miła, serdeczna i uprzejma, ale bardzo zakompleksiona dziewczyna (niska, ruda, w okularach), której tak naprawdę nikt nie zauważa. Poza jej kuzynem poruszającym się na wózku inwalidzkim i wymagającym opieki. Pewnego dnia świat obiega wiadomość o ataku na World Trade Center. Ambrose oraz jego kumple postanawiają zaciągnąć się do wojska, aby walczyć o sprawiedliwość i bronić kraju. Kiedy przebywają w Iraku dochodzi do dramatycznego wypadku, w wyniku którego ginie czterech młodych chłopaków. Brosey powraca ranny do rodzinnego miasteczka. Ukrywa się przed ludźmi, nie pokazuje twarzy, unika dziennych wędrówek po mieście. Tym zachowaniem wzbudza jednocześnie ciekawość i niezrozumienie, a wśród niektórych uznawany jest nawet za winnego tragedii. Chłopak tylko wieczorami i nocami opuszcza dom, wówczas pomaga ojcu w piekarni. Któregoś dnia przypadkiem spotyka Fern, której uczucie do niego nigdy nie wygasło. Dziewczyna pragnie mu pomóc i wpada na pewien pomysł...

„Making faces” pochłonęłam kilka dni temu i od tamtej pory próbowałam napisać o niej opinię i podzielić się wrażeniami po lekturze tejże powieści, ale niestety nie udawało mi się. Za każdym razem, gdy zasiadałam do laptopa i otwierałam dokument, wówczas okazywało się, że nie mogę złożyć jakiegokolwiek zdania. Ślepo patrzyłam przez kilka minut na migający kursor i tyle. A potem zamykałam plik i wracałam do domowych obowiązków. Dlaczego tak się działo? Otóż nie dlatego, że nie miałam weny czy nie wiedziałam, co miałabym napisać, bo akurat w przypadku książek Amy Harmon jest o czym mówić i pisać, to nie podlega dyskusji. Aczkolwiek obawiałam się, że nie będę potrafiła odzwierciedlić wszystkich targających mną uczuć, przelać na papier wszystkich kotłujących się w mojej głowie myśli. Pewnych rzeczy zwyczajnie nie da się przekazać za pomocą słów, choćbyśmy bardzo tego chcieli. Nie wszystkie emocje, uczucia można ubrać w słowa. Trzeba to po prostu przeżyć.

Do lektury „Making faces” podchodziłam dwukrotnie. Za pierwszym razem, krótko mówiąc, przebrnęłam przez czterdzieści stron, nie wiedząc, o czym czytam. Kompletnie nie mogłam się skupić, a nawet zaangażować, bowiem doświadczyłam kaca książkowego po innej powieści - całkowicie odmiennej gatunkowo, która we mnie wsiąknęła, zawładnęła moim umysłem. Z tego też powodu przerwałam czytanie książki Amy Harmon i wróciłam do niej po paru dniach, zaczynając oczywiście od początku. I wtedy przepadłam. Nie mogłam i nie chciałam się oderwać. Chłonęłam każde słowo, zdanie, kartkę. Odnosiłam wrażenie, jakby opisana historia była rzeczywistością, jakby to działo się naprawdę. Wielokrotnie czułam, jakbym uczestniczyła w życiu bohaterów. Wraz z nimi się śmiałam, płakałam, przeżywałam zaistniałe sytuacje. W połowie książki moje oczy zaszły łzami, które następnie odnalazły ujście i spływały strumieniami po policzkach przez ostatnie sto stron. Nie potrafiłam nad nimi zapanować ani się uspokoić. Moje serce rozpadło się na milion cząsteczek, po czym powoli zaczęło się sklejać, aby wreszcie stworzyć dopasowaną całość. Powieść skończyłam czytać w nocy i po przewróceniu ostatniej strony, a potem zamknięciu książki, jeszcze przez kilkanaście minut nie mogłam się ruszyć, wykonać żadnego kroku czy gestu. Popadłam w zadumę. I długo nie mogłam zasnąć. Wtedy przypomniałam sobie chwilę sprzed kilku miesięcy, kiedy to poznałam historię Mojżesza ("Prawo Mojżesza") - dokładnie tak samo zareagowałam po lekturze tej publikacji autorki.

Niewątpliwie Amy Harmon posiada dar tworzenia ujmujących opowieści w pięknym stylu. Chwytają one bowiem za serce, skłaniają do refleksji, pozwalają otworzyć oczy na pewne kwestie, spojrzeć z ciekawością i wrażliwością na wiele ważnych spraw, zrozumieć uczucia ludzi doświadczonych przez życie, widzieć ich oczami otaczający ich świat, odczuwać i przeżywać wraz z nimi wszystkie momenty, które zaistniały w ich niełatwym życiu. To wielki talent i umiejętność przekazywania niesamowitych emocji za pomocą prostych słów i wyrażeń. W tejże powieści pisarka nawiązuje do tragicznych wydarzeń z jedenastego września 2001 roku, kiedy to miał miejsce atak terrorystyczny na World Trade Center. Pokazała reakcje ludzi na tę wiadomość, ich zachowania wobec tego, co wówczas się stało, ich uczucia, ból, rozpacz, strach, a także chęć walki o sprawiedliwość i bezpieczeństwo kraju, a poniekąd też pragnienie zemsty i służenie w obronie ojczyzny. Porusza też istotne problemy ludzi młodych, będących świadkami drastycznych zdarzeń, które zdecydowanie odcisnęły na nich piętno i którzy podjęli decyzję o zaciągnięciu się do wojska, tym samym wyjeździe do Iraku na wojnę, z której tylko jeden z grupy przyjaciół powrócił żywy, ale okaleczony (nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie). Ponadto traktuje też o życiu nastoletniego człowieka, zmagającego się z dystrofią mięśniową Duchenne'a, mającego świadomość, że jego dni są policzone, zdającego sobie sprawę z tego, że nie uniknie śmierci, mimo, iż bardzo pragnie żyć i walczy o każdy kolejny dzień. Mimo, iż sam wymagał opieki i wsparcia, pomagał innym na tyle, na ile potrafił i na ile wystarczało mu sił. Jego podejście do świata wzbudza szacunek i podziw. Jego postawa i radość z każdej przeżytej chwili uświadamia, że należy docenić własne życie i czerpać przyjemność z każdego dnia, nie myśleć o przyszłości, na którą nie mamy wpływu, nie analizować, tylko żyć dniem dzisiejszym i w pełni korzystać z każdej danej nam chwili. 

Szczerze przyznaję, że od początku obdarzyłam sympatią wszystkich bohaterów „Making faces” (może poza jednym wyjątkiem o imieniu Becker, który wzbudzał same negatywne uczucia). Polubiłam Fern - córkę pastora, dziewczynę zakompleksioną, nieśmiałą, opiekuńczą, niepewną siebie, zamkniętą w sobie, nieszczęśliwie zakochaną, wielbicielkę romansów, które też sama pisała, ale ukrywała je głęboko w szufladzie, poświęcającą każdą wolną chwilę choremu kuzynowi i będącą wspaniałą przyjaciółką. Również uwielbiałam Ambrose - uznawany za szkolną gwiazdę, czterokrotny mistrz w zapasach, wychowywany przez ojczyma, przystojny, cieszący się powodzeniem wśród dziewczyn, aczkolwiek małomówny, skryty, wrażliwy (choć tego nie okazywał), zdeterminowany, ambitny i oddany pasji. Podjął decyzję o wyjeździe do Iraku po tym, kiedy świat obiegła informacja o zamachu na WTC (w jednej z wież siedzibę miała firma, w której pracowała jego mama). Namówił swoich najlepszych przyjaciół, aby również zaciągnęli się do wojska, co uczynili. Niestety zginęli podczas powrotu do bazy, a zraniony Ambrose wrócił do rodzinnego miasta z poczuciem winy, lękiem przed odrzuceniem i brakiem akceptacji. Jednak najpiękniejsze uczucia wywołała we mnie postać Bailey'a - młodego mężczyzny poruszającego się na wózku inwalidzkim w wyniku ciężkiej i śmiertelnej choroby, cudownego człowieka wykazującego ogromną chęć życia, nastolatka pełnego empatii, miłości, niesienia pomocy innym, pasjonującego się historią, oddanego przyjaciela. Każda z tych (i wielu innych) osób została dokładnie wykreowana przez autorkę, ze wszelkimi wadami i zaletami, bez zbędnego idealizowania. Każdy z bohaterów zmagał się z problemami, walczył z kompleksami, wstydem i brakiem pewności siebie, ale też pragnął być kochanym i akceptowanym przez otaczające go środowisko. Wszyscy w pewnym sensie zostali doświadczeni przez życie i wielokrotnie musieli radzić sobie z przeciwnościami losu i przeszkodami napotykanymi na ich drodze.

Making faces to opowieść o przepięknej przyjaźni, prawdziwej miłości, niesprawiedliwej śmierci, utracie bliskich osób, spełnianiu marzeń, akceptowaniu siebie, odwadze, walce z chorobą, nadziei, a także o przemocy fizycznej. To pięknie napisana, urzekająca, nadzwyczajna, poruszająca i wzruszająca historia przyjaciół. To też niezwykle mądra, wartościowa, emocjonalna, pouczająca, uświadamiająca, zmuszająca do rozważań, życiowa powieść, która na długo zapada w pamięć, a przede wszystkim osadza się głęboko w sercu. To pozycja, która na pewno będzie widniała na mojej liście najlepszych książek przeczytanych przeze mnie w dotychczasowym życiu (zresztą jak wszystkie Amy Harmon). Gorąco polecam. Warto poznać tę porywającą historię i spróbować inaczej spojrzeć na życie, a może nawet coś w nim zmienić.


Cytaty:


"Każda żywa istota umiera, Bailey. Niektórzy żyją dłużej niż inni.
Wiemy, że przez tę chorobę twoje życie może być krótsze niż życie niektórych innych ludzi.
Ale nikt z nas nie ma pojęcia, jak długo będzie żył."


"Nikt czy nigdzie? Fern: Wolałabym być nikim  w domu niż kimś gdzie indziej.
Ambrose: Ja wolałbym nie być nigdzie. Bycie nikim, gdy inni oczekują od ciebie, 
że będziesz kimś, jest męczące. Fern: Skąd możesz to wiedzieć? Czy byłeś kiedyś nikim?
Ambrose: Każdy, kto jest kimś, staje się nikim, gdy poniesie porażkę."


"Czasami życie wydaje się wyjątkowo niesprawiedliwe, zbyt okrutne i po prostu nie do zniesienia."


"- Czasami trudno jest się pogodzić z tym, że nigdy nie będziemy kochani tak, 
jak byśmy tego chcieli."


"- czasami posiadanie wyjątkowego przyjaciela jest trudne. 
Czasami będziesz cierpieć razem z nim. 
Życie nie zawsze jest łatwe, a ludzie potrafią być okrutni."


"- Niełatwo jest znaleźć dobrego przyjaciela. 
Przyjaciele troszczą się o siebie nawzajem, a czasami nawet umierają jeden za drugiego, 
tak jak Jezus umarł za nas wszystkich."


"(...) - Myślę, że chodzi o to, że nie rozumiemy wszystkiego i nigdy nie zrozumiemy. 
Może na twoje pytania nie da się odpowiedzieć.
Nie dlatego, że tych odpowiedzi nie ma, ale dlatego, że byśmy ich nie zrozumieli."


"Może każdy człowiek to jeden element układanki. 
Wszyscy pasujemy do siebie i tworzymy coś wspaniałego, co nazywamy życiem. 
Nikt z nas nie wie, jaką rolę odgrywa ani jak to się skończy. 
Może cuda, które widzimy, to tylko wierzchołek góry lodowej.
A może po prostu nie potrafimy sobie uświadomić, 
ile dobrego mogą nam przynieść różne okropne wydarzenia."


"(...) Czasami nie można odzyskać życia. 
Czasami jest ono totalnie zakończone i pogrzebane, i jedyne, co można zrobić, 
to zacząć nowe."


"(...) Śmierć jest łatwa. Życie jest dużo trudniejsze."


"(...) - Bo straszne rzeczy przytrafiają się wszystkim, Brosey. 
Tylko tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że nie widzimy gówna, 
z którym się zmagają wszyscy inni."







Tytuł: Making faces
Autor: Amy Harmon
Wydawnictwo: Editio Red
Rok wydania: 2017
Oprawa: miękka
Ilość stron: 344


 Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej HELION.




"Prawo Mojżesza" - recenzja
"Pieśń Dawida" - recenzja
 


16 komentarzy:

  1. Od jakiegoś czasu mam ochotę na książki Amy Harmon :) jeśli trafię na którąś z chęcią przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację Harmon potrafi tworzyć ujmujące historie. Akurat tej powieści autorki jeszcze nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze nie czytałam żadnej książki tej autorki :( Wielki czas, żeby to nadrobić :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta książka tak mnie przyciąga do siebie, że nie mogę się doczekać przeczytania jej. Dodatkowo swoją recenzją sprawiłaś, że chcą ją teraz zacząć czytać. Gdybym tylko ją miała :). Myślę, że moją przygodę z autorką zacznę właśnie od tej książki :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkrótce zabiorę się za tą książką, czekam tylko aż do mnie przyjdzie. Bardzo mnie intryguje ta historia, a czytałam inne książki tej autorki i byly świetne :)
    Pozdrawiam,
    Zagubiona w słowach

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczęłam dopiero przygodę z tą autorką od książki Prawo Mojżesza , i mam ochotę na więcej ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam tę powieść z całego serca! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Po Twojej recenzji, wiem, że ta autorka jest dla mnie i czym prędzej muszę otworzyć leżące jej książki na półce! <3

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za odwiedziny mojego bloga i za wszystkie komentarze :)

Korzystanie ze strony Wielbicielka książek i pozostawianie komentarzy jest jednoznacznym wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych zgodnych z art. 13 o Ochronie Danych Osobowych.
Jednocześnie każda osoba ma prawo do dostępu do treści swoich danych osobowych oraz prawo ich poprawienia w razie potrzeby.