Strony

piątek, 13 lipca 2018

"Frajda" - Marta Dzido




"(...) Nie było wtedy ważne, czy to miłość i czy starczy jej do jutra, czy na zawsze, 
a może na nigdy więcej. Byliśmy teraz i tu."
 
 
Dlaczego sięgnęłam po "Frajdę"? Zdecydowałam się zapoznać z ową książką poniekąd intuicyjnie, a niejako zaintrygowana nurtującym połączeniem optymistycznego tytułu z dość nostalgicznym, przynajmniej tak mi się wtenczas wydawało, opisem fabularnym. Coś mi pomiędzy nimi nie grało, uwierało, ciekawiło, coś przyciągało i pobudzało wyobraźnię. Coś mi też mówiło, że moje pierwsze spotkanie z piórem Marty Dzido będzie udane i satysfakcjonujące. Czy rzeczywiście tak było? 

Przyznaję, że dwukrotnie podchodziłam do lektury "Frajdy". Za pierwszym razem zaledwie po kilku stronach odłożyłam ów utwór, nie dlatego, że nie przypadł mi do gustu, wręcz przeciwnie - wywarł na mnie chyba za mocne wrażenie. A raczej przywołał wspomnienia z młodzieńczych lat, które to wprawiły mnie w melancholijny i refleksyjny stan. Ażeby powrócić do opowiedzianej przez Martę Dzido historii, musiałam nabrać trochę dystansu i zmienić do niej podejście. Jednak jak się później okazało przerwa była zbędna, albowiem za drugim razem czułam to samo. Przysłowiowe motylki w brzuchu, przyspieszone i częstsze uderzenia serca, poruszenie, beztroska, a nawet intensywność przewijających się w mych myślach obrazów ukazujących przeszłość - właśnie to towarzyszyło mi od pierwszej przewróconej kartki tegoż niewielkiego woluminu.

Woluminu, który choć nie należy do pokaźnych objętościowo, to z pewnością jest wielki pod względem ujęcia i przedstawienia tematu, a także stylu, w jakim został stworzony. Utkany w pięknej postaci stanowi niezwykłą, upojną i przepełnioną paletą rozmaitych emocji melodię, a jej pojedyncze słowa przyjmują formę dźwięcznych i wyrazistych nut. Całość jest niesamowicie wyjątkową kompozycją, do której chce się powracać, której brzmienia chce się słuchać, którą pragnie się odtwarzać, a co najważniejsze, w którą chce się ponownie zatapiać i odnajdywać coraz to nowe nuty.

Nuty te dostrzegalne i te niewidzialne wypływające spomiędzy kolejnych słów, zdań, wersów. Nuty, za pomocą których powstała soczysta, a jednocześnie subtelna piosenka o miłości. Miłości, której nie wyrażono za pomocą dwóch znaczących słów "kocham" i "cię". One nie padają z ust bohaterów, ale wypływają z ich gestów, wspomnień, dotyków, przejawiają się w unikach, zachowaniach i wyznaniach, wyrywają się z intymnych zbliżeń, namiętnych pocałunków i wzajemnych pragnień. Owe słowa nie znają pojęcia czasu, ani przestrzeni, one tkwią na dnie serca, niewypowiedziane zgodnie z przyjętą umową, a może z obaw przed przyszłością, przed byciem tak naprawdę razem. Niewyjawione na głos uczucie niewątpliwie łączące dwoje ludzi zezwala na więcej. Prowadzenie wzajemnej gry, długotrwałe przerwy w spotkaniach, czy też nagłe odejścia bez jakichkolwiek wyjaśnień są dozwolone, co więcej, są tytułową frajdą, która daje radość, rodzi niepewność, fascynację i ekscytację, a zarazem sprawia tłumiony w sobie ból. Ból, o którym się nie mówi, którego się nie ujawnia, który trzeba zatrzeć, schować, o którym trzeba zapomnieć.

"Frajda" to też swego rodzaju ukłon wobec lat dziewięćdziesiątych. Kilkupiętrowe blokowiska z ciągle psującą się windą pełną wszelakich charakterystycznych zapachów, telefony z ciągnącym się kablem, kasety magnetofonowe przywołujące sympatyczne chwile i sentymentalną nutkę, klisze fotograficzne skrywające wiele klatek w formie obrazów, zdarzeń i tajemnic, młodzieżowe czasopisma pochłaniane z zaintrygowaniem, pasją, których zawartość nierzadko uznawano przez nastolatków za ważne wskazówki i rady, a przede wszystkim niebywale klimatyczne papierowe listy pisane długopisem, które we współczesnym świecie nie są już tak popularne. Ograniczona technologia wówczas była wartością samą w sobie, zabieganie o kontakt, wyznania na papierze były nad wyraz cenne, i zapewne przez wielu przechowywane do tej pory w pudełkach, na strychu czy piwnicach. Zdecydowanie tamten okres napawa tęsknotą, beztroską, a nawet tkliwym fluidem. I choć on przeminął, to skrawki jego wspomnień w formie listów, zdjęć, kaset pozostają na dnie duszy. I na pewno nigdy nie znikną.

Cóż, o "Frajdzie" można by opowiadać, rozmawiać, odnosić się do jej głębszego przekazu, aczkolwiek wydaje mi się to zbędne. Cokolwiek by nie pisać, to i tak nie da się w pełni odzwierciedlić tego, co w sobie skrywa. Każdy odbierze jej istotę na swój własny sposób, każdy doświadczy zupełnie czegoś innego, odniesie się do swego życia w tamtych latach, ujrzy aspekty podobne i całkiem różne, wróci myślami do swej przeszłości, a zwłaszcza pierwszych miłości, i być może w tejże historii dostrzeże część siebie. Sądzę, że utwór Marty Dzido należy po prostu przeżyć. Dodatkowe słowa są niepotrzebne, trzeba sięgnąć po tę pozycję literacką, zaznajomić z nią, wsiąknąć w jej esencjonalność i dostrzec ukryty między słowami sens, a potem ów schować tylko dla siebie... 

Warto wspomnieć o wyśmienitej, jakże harmonijnej narracji. Ona i on zabierają od pewnego momentu naprzemiennie głos tworząc własną linię melodyczną, przedstawiając swoją wersję wydarzeń, tłumacząc, wyjaśniając... A pomiędzy nimi ja, baczny obserwator i słuchacz tegoż emocjonującego dialogu, tej cudownej pieśni. Coś wspaniałego...

"Frajda" to hipnotyzująca, sensualna i porywająca opowieść o sile pożądania i przyciągania oraz kwintesencji miłości i intymności owianych niepowtarzalną aurą lat dziewięćdziesiątych. Zachęcam do lektury. Naprawdę warto! 
 
 
 Cytaty:
 
"Było wiadomo, czego nie można powiedzieć. Że są dwa słowa, których nam nie wolno. 
Żadnego "kocham" i żadnego "cię". Niczego, co mogłoby spętać, przywiązać, ograniczyć. 
Że ta nasza relacja, ta bliskość nie może zmienić się nigdy w rutynę, w dom, w dzieci, w obiady, gorzkie żale, wakacyjne urlopy, w remont łazienki. Że tylko w ten sposób przetrwamy."
 
 
"(...) Żyjesz tylko raz, więc się nie zastanawiaj dwa razy."
 
 
"(...) Najbardziej przyjemne jest to, co ulotne, co może się więcej już nie powtórzyć. 
Tylko raz. Jeden jedyny."
 
 
"(...) Nasza klisza miała trzydzieści sześć klatek. Tylko tyle. A może i aż."
 
 
"(...) Zgodzisz się ze mną, że nie istnieje coś takiego jak stare dobre czasy, 
bo kiedy w nich jesteśmy, to nawet jeśli dobre, wcale nie są stare, 
a kiedy wspominamy, to nawet jeśli stare, to jak mogą być dobre, skoro nas już w nich nie ma."
 
 
Tytuł: "Frajda"
Autor: Marta Dzido
Wydawnictwo: Korporacja Ha!art
Data wydania: 2018
Ilość stron: 144
Oprawa: miękka
Kategoria: literatura piękna
 
 
 

5 komentarzy:

  1. Kto wie, może kiedyś przeczytam. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwykle nie sięgam po ten gatunek, ale na wakacje wydaje się okej :) zwłaszcza, że na po opisie nie wydaje się płytka i schematyczna.
    Pozdrawiam ciepło,
    Z bloga mrs-cholera.blogsppt.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i ja się skuszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak cudownie opisałaś narracje tej książki, że z ciekawością i przyjemnością po nią sięgnę.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli pasowałoby przeczytać, bo mnie przekonałaś. Tylko kiedy? Jak ciągle czasu brak. :(

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za odwiedziny mojego bloga i za wszystkie komentarze :)

Korzystanie ze strony Wielbicielka książek i pozostawianie komentarzy jest jednoznacznym wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych zgodnych z art. 13 o Ochronie Danych Osobowych.
Jednocześnie każda osoba ma prawo do dostępu do treści swoich danych osobowych oraz prawo ich poprawienia w razie potrzeby.