Strony

niedziela, 27 stycznia 2019

"W kierunku zachodzącego słońca" - Halina Strzelecka




"(...) Czuł, jakby ktoś zaciskał pętlę na jego szyi. 
Powoli wchodził do wody, kierując się w stronę zachodzącego słońca."

 
Dwudziestotrzyletnia Susana Light wraz z przyjaciółmi wynajmuje mieszkanie, właśnie kończy studia i porzuca pracę w nieruchomościach. Postanawia poszukać ambitniejszego zajęcia. Po kilku spotkaniach i odbyciu niejednej rozmowy kwalifikacyjnej decyduje się przyjąć stanowisko eksperta do spraw współpracy między bankami w jednym z ważniejszych banków w Nowym Jorku, gdzie mieszka. Jest szczęśliwa i podekscytowana, a jednocześnie zasmucona nieobecnością jej chłopaka, Roba, i brakiem kontaktu z jego strony. Pewnego dnia poznaje na lotnisku przystojnego Wiliama, z którym od razu nawiązuje nić porozumienia. To przypadkowe spotkanie jest początkiem pięknego uczucia i z pewnością odmieni ich życie...

Nastrojowa okładka przywołująca letnie wspomnienia oraz dość intrygujący i poniekąd nostalgiczny tytuł zapowiadały przyjemną, błyskotliwą, a możliwe że i nawet idealną, rozgrzewającą lekturę na zimowe popołudnia i wieczory. Tym bardziej że jak głosi opis owej powieści, akcja rozgrywa się również w afrykańskim kraju - na samą myśl o panującym tam gorącym klimacie robi się ciepło. Przyznaję, że spodziewałam się lekkiej, aczkolwiek ciekawej, owianej emocjami i cudownymi widokami historii. Co zatem otrzymałam?

Zacznę może od fabuły, która okazała się banalna, nieskomplikowana, pozbawiona większych uniesień emocjonalnych, w przeważającej części przewidywalna, momentami monotonna i nade wszystko wielowątkowa. Jednak najistotniejszą jej cechą jest to, iż moim zdaniem jest w pełni wzorowana na amerykańskich romantycznych powieściach. Z tą różnicą, że tamte nierzadko się udają, czego nie można tak do końca powiedzieć o książce Haliny Strzeleckiej. Głównym motywem powieści jest miłosny, tak bardzo przesłodzony, że aż mdliło. Poza tym pędzący jak na skrzydłach - zakochanie od pierwszego wejrzenia, wyznanie miłości zaledwie po miesiącu, pragnienie wspólnego dzielenia mieszkania i zalegalizowania związku w ekspresowym tempie. Po prostu bajka. I gdyby tylko ów aspekt ciągnął się przez niecałe trzysta stron, to bym się poddała. Ale nie zaprzestałam lektury, albowiem...

Historia opiewała w inne motywy, które dodawały niejako smaczku, humoru, ale też nie były na tyle absorbujące, ażeby można było uznać przygodę z tą książką za wprost udaną. Zdrada, niemożność pogodzenia się z rozstaniem, urażona męska duma, która nie pozwala na pozostawienie sprawy bez jakiegokolwiek ruchu, i co ważne, zemsty - te kwestie choć trochę przekoloryzowane stanowiły uatrakcyjnienie opowieści, a ich bieg w pewnym sensie nurtował, przecież ciemne charaktery zawsze intrygują. Ciche wzdychania śliniącego się szefa do swej podwładnej z kolei mnie bawiły, a chwilami rozczulały. Po drodze jawiło się klika nieoczekiwanych, ale mało znaczących zdarzeń. Natomiast wzmianki o wizytach w paru krajach europejskich i oczywiście w Afryce kompletnie do mnie nie przemówiły, nie zainteresowały mnie, nie skradły mej wyobraźni, nie zabrały w wymarzone podróże. Suche opisy bez jakiegokolwiek natchnienia sentymentalnego. A to nie wszystko...

O ile styl jeszcze był do zniesienia, o tyle dialogi i co poniektóre zwroty nieustannie mi przeszkadzały. Ba!, one zwyczajnie podnosiły mi ciśnienie. Nie lubię sztuczności, a w tym przypadku niestety owa miała miejsce. Była odczuwalna nie tylko w toczących się rozmowach między bohaterami, ale też we wplataniu niepotrzebnych i niczego niewznoszących do treści sytuacji. Dodatkowo były zauważalne pewne sprzeczności (np. kobieta przebywa po wypadku w szpitalu. Rodzina zostaje powiadomiona, że ta ma zostać wypisana na drugi dzień. Po czym, w tym samym czasie, policjant twierdzi, że ta jest jeszcze nieprzytomna. - coś tu się nie zgadza, prawda?). Jednak najgorsze i wyzwalające odruch wymiotny były nieprzerwanie stosowane wyrażenia: "moja miłości", "moja jedyna", "moja najukochańsza", "mój skarbie najdroższy", "moja śliczna", "moja piękna", "moja księżniczko", itd.. Litości! Nie ukrywam, że w pewnym momencie miałam po prostu dość tego słodzenia.

Najlepszym według mnie punktem powieści było zakończenie. Byłam pewna jego szczęśliwego finału. A tu niespodzianka. Koniec bajki okazał się zaskakujący i otulony namiastką dramatyzmu. Tego kompletnie się nie spodziewałam, autorce udało się mnie zadziwić. 

Podsumowując, powieść "W kierunku zachodzącego słońca" mnie nie porwała i nie urzekła, nie wzbudziła też we mnie głębszych emocji. Mówiąc krótko, rozczarowała mnie. Ale może Wam przypadnie do gustu? Albo już przypadła? Dajcie znać w komentarzu:) 
 
 
Tytuł: "W kierunku zachodzącego słońca"
Autor: Halina Strzelcka
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 2018
Ilość stron: 294
Oprawa: miękka
Kategoria: obyczajowa
 
 

3 komentarze:

  1. Bardzo fajna książka, idealna na chwilę dla relaksu, taka lekka się wydaje :)
    ~Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może kiedyś przeczytam. 😊

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za odwiedziny mojego bloga i za wszystkie komentarze :)

Korzystanie ze strony Wielbicielka książek i pozostawianie komentarzy jest jednoznacznym wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych zgodnych z art. 13 o Ochronie Danych Osobowych.
Jednocześnie każda osoba ma prawo do dostępu do treści swoich danych osobowych oraz prawo ich poprawienia w razie potrzeby.